Paulinka

Paulinka
W ŻYCIU ISTNIEJĄ BOWIEM RZECZY O KTÓRE WARTO WALCZYĆ DO SAMEGO KOŃCA. P. COELHO

wtorek, 7 kwietnia 2015

Święta, święta..

Niunia (żeby nie było, bo ktoś pytał, tak nazywamy pieszczotliwie Paulinkę ;)) tak czekała na dziadków i wujka, że aż lekką gorączkę miała, a że ja się boję, że coś się z takiej gorączki wykluje to zatrzymałam ją w domu cały tydzień. Później poskładałam fakty i domyśliłam się, że to z nerw i przejęcia. Tym bardziej, że w święta obchodziliśmy urodziny Paulinki z racji zjazdu rodzinki i miał być prezent. No i się doczekała...

Musimy kupić gumki podtrzymujące stopy na pedałach bo Paulince się ześlizgują, siły takiej w nóżkach nie ma i docisk słaby ale jak pojechała po asfalcie z górki to załapała o co chodzi z kręceniem więc jest dobrze :) Podobno zaliczyła jedną wywrotkę ale się nie zraziła ;) Jak tylko przestanie u nas wiać to będziemy dalej trenować.

Święta były zwariowane, bo jak mój tata już załadował samochód i przyjechał to nie mogło być inaczej. Dlatego Wielki Piątek panowie spędzili w stodole tnąc drzewo i montując drugą większą krajzegę, bo poprzednia była za niska dla wysokiego Jacka. Tata zrobił mu drugą a małą zabrał z powrotem do siebie. My z mamą oczywiście piekłyśmy ciasta, kucharzyłyśmy tak, że nie było czasu na to, żeby przysiąść na chwilę. W Wielką Sobotę mój wujek i ciocia przywieźli Paulince ukochanego wujeczka a potem podwieźli nas do kościoła z koszyczkami. Niunia szczęśliwa bo nakładła do swojego czekoladowych jajeczek, zajączków i oczywiście całą resztę w mniejszej ilości i z dumą go niosła. Jak wróciłyśmy to szykował się już tort i odpaliliśmy świeczki. Paulinka policzyła, że jest ich pięć i już wie ile ma latek ;) Tort był w tym roku z motywem morza i farbował nam buzie na niebiesko :)




Panowie musieli posiedzieć przy stole bo śnieżyca nadeszła a potem wyszli na podwórko i posadzili mi 11 drzewek owocowych... Zrobiło się cieplutko słonecznie więc też wyszłam i posadziłam jeszcze wierzbę z kolorowymi listkami i pnącą różę, którą mama mi dokupiła. Na wsadzenie czekają jeszcze 2 krzaczki borówek ale zaplanowałam większą borówkową podniesioną rabatę więc czekam na dowóz torfu i obrzeża i dopiero zacznę sadzić. W każdym razie było pracowicie i dopiero w sobotę wieczorem zasiedliśmy do kolacji i tak naprawdę na spokojnie zjedliśmy. A w poniedziałek po obiedzie dziadkowie i wujek zaczęli się pakować i wtedy Paulinka pierwszy raz w życiu zaczęła płakać z powodu ich wyjazdu. Zapytałam czy jest smutna, powiedziała, że tak i mocno mnie ścisnęła za szyję. Nawet pani ze sklepiku powiedziała, że jak Paulinka przyszła z tatą po soczek to taka smutna była, uśmiechnęła się do niej na przymus... Tyle czasu trzeba było czekać na to, żeby okazała swoje uczucia, żeby o nich nam powiedziała... Dziś mnie już pytała kiedy są następne święta ;) 

Poza tym u nas każdy dzień pędzi jak szalony, dużo pracy w  ogrodzie, przy wysiewaniu nasion, zakładaniu warzywnika, a ja jeszcze nasiona bylin sobie dokupiłam, bo nie byłabym sobą gdyby w moim ogródku nie było ostróżek, floksów i łubinu... Malwy wysiane na rozsadę. Bo to wiejski ogródek to i typowe dla niego byliny będą rosły i cieszyły oko. 

A Paulinka przy okazji prac podwórkowych zażyczyła sobie kosiarkę i taczkę... 

Jutro urodziny, 11,50 to godzina, której nigdy nie zapomnę tak samo jak kolejnych 92 dni spędzonych w szpitalu... Słów lekarzy, modlitw rodziny i obcych ludzi, w tym zakonu Sióstr Nazaretanek z Warszawy... Czekania na cud. 

Dla mnie cud się stał nawet jeśli nie jest taki idealny to jest nasz własny, osobisty cud posiadania dziecka tak doskonałego w całej swojej niedoskonałości.
I jeszcze mówi "kocham cię mamo/tato/babciu/wujku". I ma swoje małe marzenia...