Paulinka urodziła się w 27 tygodniu ciąży z wagą 1100g i 2 punktami Apgar. 2 punkty za bicie serduszka. Od razu została zaintubowana, zbadana i odesłana do szpitala w Sosnowcu. Ja zostałam w Bytomiu. Stwierdzono u niej wylewy dokomorowe II/III stopnia ( mnie powiedziano, że to IV stopień), zespół zaburzeń oddychania IV stopnia, odmę opłucnową, otwarty przewód botalla. W 13 dobie życia przeszła operację zamknięcia tego przewodu, zniosła ją dobrze i bez transfuzji w czasie operacji. Jej stan nadal był ciężki, praktycznie 100% pracy respiratora, doszło zapalenie płuc, anemia... Po 4 tygodniach mogłam ją pierwszy raz dotknąć, na chwilę położyć rękę na główce. Trzęsłam się jak galareta, bałam się, że będzie ją to boleć. Po 5 tyg odłączono Paulinkę od respiratora i podłączono do CPAPu, a po kilku dniach oddychała już sama, podawano tylko tlen do inkubatora. Kiedy miała 38 dni otworzyła pierwszy raz oczka, śliczne niebieskie, po tacie. Niestety ni trawiła, okazało się, że to początki martwiczego zapalenia jelit i jeśli nie zareaguje na leki to konieczna będzie operacja. Znów strach, tym bardziej, że brzuszek robił się wzdęty, podane sondą mleczko odsysano niestrawione, Paulinka była już 2 miesiąc na kroplówkach. Wolniutko przybierała. Ale udało się, cieszyliśmy się z pierwszych kupek jak dziecko z nowej zabawki. Pomalutku zwiększano porcje mleczka, podawano sondą i Paulinka dostała pierwszy smoczek. Maleńki jak jej buzia. Cała jej główka była wielkości pomarańczy. I tylko jedno budziło w nas strach- stan po wylewach. Paulinka od urodzenia była na lekach przeciwdrgawkowych, podejrzewano padaczkę lub niedojrzałość układu nerwowego. Nasza córeczka zaciskała piąstki z kciukiem w środku, nienaturalnie się wyginała, wyglądała jak rogalik, mlaskała języczkiem. Pierwszy raz usłyszeliśmy, że to prawie na pewno Mózgowe Porażenie Dziecięce... Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że można walczyć z tym rehabilitacją, że taką diagnozę można z całą pewnością postawić wtedy, gdy dziecko skończy 16 miesięcy... Wtedy byłam załamana, płakałam, pytałam czemu moje dziecko, co ja takiego zrobiłam, że ona tak cierpi...
zaczęliśmy naukę karmienia gdy Paulinka miała 8 tyg. Tzn. pielęgniarki zaczęły... Widzenia mieliśmy tylko przez godzinę dziennie, na stojąco przy inkubatorze. Wtedy nic przy dzieciach nie robiono. Nie widziałam jak jadła. Pomału odłączano antybiotyki. Kiedy miała 10tyg zdecydowano przewieść ją do naszego miasta. Była już tylko na lekach przeciwpadaczkowych, miała przepuklinę pępkową i anemię. Była już po 2 transfuzjach.
Pierwszy dzień w naszym szpitalu- szok, niedowierzanie, szczęście... Ale po kolei. Przyszłam na oddział, a tam miłe powitanie. Usłyszałam, że mogę być z dzieckiem od 9 rano do 20 wieczorem. Weszłam na salkę, weteranka OION, dezynfekcja, fartuchów już nie ma bo to patologia noworodka. I widzę moją córeczkę ubraną, w odkrytym, podgrzewanym z góry łóżeczku. Mogę ją do woli dotykać- pomyślałam. Cieszyłam się, rozmawiałyśmy sobie, nikt nam nie przeszkadzał. ordynator miał dyżur popołudniowy, więc mieliśmy czas dla siebie. Nagle Paulinka się rozpłakała. Nie wiedziałam co zrobić, pielęgniarka przybiegła zapytać czemu nie wezmę dziecka na ręce... Pytam- Jak mam to zrobić? Bo ja jej jeszcze na ręce nie brałam... Nie wiem co się działo, miałam łzy w oczach, coś we mnie pękło, nie czułam się w pełni matką... Ktoś posadził mnie na krzesełku, podał Paulinkę, 2kg 300g szczęścia, maleńka kruszynka wpatrzona ze zdziwieniem we mnie. Stało kilka osób, lekarze, pielęgniarki i my w środku, ktoś się wściekał, że odebrano mi coś tak ważnego, że w tamtym szpitalu nie praktykowano kangurowania... Jak to możliwe, że matka przez 10 tyg nie mogła trzymać dziecka na rękach?
Tak się cieszyłyśmy sobą, dostałam butelkę do ręki i mogłam pierwszy raz nakarmić dziecko... Dopiero wtedy wiedziałam, że jest problem z jedzeniem, który w sumie mamy do dziś. Przyszedł ordynator i z niedowierzaniem słuchałam wyników badań- wylew się wchłonął, pozostało troszkę płynu w mózgu ale sam się wchłonie, na pewno. Reszta badań też ok, troszkę anemia się ujawnia ale to przecież wcześniak, cudem przeżyła, anemia to nic.
Pierwsza sesja zdjęciowa, gdy pojawił się tata Paulinki, radość nieopisana bo ten oddział i personel cudowny, zaczyna w nas kiełkować maleńka nadzieja....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz